2lazy2die // odwiedzony 519347 razy // [xtc_warp szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (1313 sztuk)
03:34 / 28.12.2001
link
komentarz (1)
I stało się. Stało się. Jose Rodriguez Montoya spotkał się z czarnością, z czernią Blanki. Spotkał się nieprzypadkowo. Bo czekał na nią, bo miał za dużo czasu, więc czekał na nią w parku, na ławce w parku. Blanca nadeszła szybko, nadeszła od strony starego kościoła, nadeszła od strony nabrzeża. Usiadła na ławce, usiadła obok Jose jak gdyby znali sę od lat. Od setek lat. Od początku.
Usiadła i założyła lewą, cudownie wyciętą lewą nogę na tak samo pięknie wyrzeźbioną prawą nogę. Jose właściwie nie odwrócił nawet głowy, a zauważył, że Blanca miała samonośne pończochy. Uśmiechnęła się tym swoim lekko niesymetrycznym wygięciem warg. Jose uwielbiał wargi i uwielbiał słowo wargi. Sam też miał wargi kulawe, może nawet bardziej kulawe od Blanki, bo w dzieciństwie poraziło mu nerw twarzy.
I nagle Jose bezwiednie, bez zastanowienia, intuicyjnie przewrócił pół swego ciała na nogi Blanki. Wtulił się, skulił się, zembrionował swoją fizyczność. I zaczął łkać: - Blanca - łkał spazmatycznie - Blanca, nie pozwól nikomu odkrywać świat. Nie pozwól. Odkrywać świat to zbrodnia. To grzech. Niech świat zostanie nieznany, jak był. To jedyna droga naszego ocalenia.
Jose Rodriguez Montoya zaczął bezładnie łkać coś o brudzie wiedzy, o czystości niepoznawalnego, o zamachu na tajemnicę. Ale Blanca nawet nie położyła ręki na jego głowie. Wstała i rytualnie pięknym krokiem, bez słowa, tym krokiem odeszła.
Bo Blanca miała nadzieję, czekała na kogoś zupełnie innego, męskie embriony miała gdzieś.
Jose Rodriguez Montoya musiał zacząć wszystko od nowa. Wszystko.


.